czwartek, 18 czerwca 2015

Rozpoczęcie nowej przygody

Rano w piątek, musiałam pożegnać się z Robin i Warrenem, ponieważ z Mamą i Moniką miałyśmy zaplanowane 2 tygodnie w Stanach, na różnych rozrywkach. Był płacz i przytulanie się, potwierdzanie, że hości przyjadą za rok do Warszawy.  Jestem bardzo zadowolona, że właśnie oni mnie wybrali i mogłam z nimi cieszyć się moją 10 miesięczną przygodą w Stanach, nawet pomimo małych nieporozumień, które czasami występowały między nami.  Raz Robin powiedziała, że przed wyjazdem nie zdajesz sobie sprawy, że opuszczasz dom, rodzinę i przyjaciół na prawie rok; jak już przyjedziesz nie wierzysz, że już tu jesteś; kiedy wrócisz to wydaje się jak sen, chociaż było prawdziwe. Kiedy spotkałam się z moją Mamą, wydawało mi się, że nie widziałam jej tylko jeden dzień, a nie 10 miesięcy.  Spakowałyśmy wszystkie bagaże i wyruszyłyśmy do Chicago, gdzie czekał na nas samolot o 9 w nocy. Pożegnałam się z miasteczkiem. Moja wymiana nie była perfekcyjna, zaczynając od początku, wszystko wyobrażałam sobie inaczej; rodzinkę, szkołę, miasto. Pochodzę z Warszawy, więc taka drastyczna zmiana z prawie 2 milionów ludzi do 1 tys. była bardzo trudna.  Nie wiem, czy warto sobie wyobrażać wymianę i jak ona będzie wyglądała, bo można się bardzo zawieść, albo mieć bardzo miłą niespodziankę, gdzie wszystko będzie tak jak sobie wyobrażamy. Pomimo, niektórych rzeczy, które mi się nie podobały to naprawdę warto pojechać na taką wymianę; język, który się zyskuje i przyjaciół i takie otwarcie na świat jest niesamowite.  Powracając do naszej podróży, Monika poprosiła mnie żebym sprawdziła jej telefon w torebce i zobaczyłam, że jest tam paszport. Zapomniałam paszportu! Musiałyśmy się wracać, na szczęście byłyśmy z 10 minut od miasteczka. Robin i Warren bardzo się zdziwili, kiedy wróciłam do domu haha Ale potem musieliśmy zrobić wszystko jeszcze raz. Tym razem już nie musiałyśmy się wracać. Do samego Chicago dojechałyśmy w 4 godziny, ale potem stałyśmy w korku z 2godziny. Miałyśmy nadzieję, że pozwiedzamy jeszcze miasto ale już nie było sensu. Mama oddała samochód i pojechałyśmy na lotnisko. Miałyśmy z 3 godziny do odlotu ale już oddałyśmy walizki i weszłyśmy do części lotniska, z której nie można wyjść, tam zjadłyśmy coś i pochodziłyśmy sobie. Samo lotnisko nie jest zbyt duże, a nawet porównywalne do naszego w Warszawie. Nasz lot został opóźniony o godzinę, więc boarding zaczął się o 10 w nocy. Nasza linia lotnicza była bardzo zabawna, pilot i stewardesy podchodzili do wszystkiego na luzie i nawet żartowali sobie ze wszystkiego. Jeżeli ktoś zapaliłby papierosa, za pierwszym razem dostaje ostrzeżenie; za drugim zamknął go w łazience; a za trzecim może zapalić papierosa w powietrzu, bo go wyrzucą. To brzmiało śmieszniej, kiedy pilot to mówił J Pierwszy raz spałam w samolocie, zawsze mam obawy, że ktoś mi coś ukradnie… Lot trwał z 4 godziny. Wylądowałyśmy w Las Vegas  o godzinie 11.40 licząc ze zmianą czasu. Gorące powietrze uderzyło  nas w twarze. Termometr pokazywał 107F, czyli z 43 C! Pierwszą rzecz, którą zobaczyłyśmy na lotnisku było mnóstwo kasyn.  Następnie odebraliśmy bagaże i pojechałyśmy busem do wypożyczalni samochodów. Czekałyśmy z 2 godziny na samochód, więc pospałam sobie na krzesłach w poczekalni ; tak jak połowa innych ludzi. Dostałyśmy samochód i dojechałyśmy do hotelu. Od razu położyłyśmy się spać i wstałyśmy około 11 rano. Tak zakończyła się nasza podróż do Las Vegas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz